Robiłam małe porządki w okolicach biurka i natknęłam się na gazety (zbierane od dawna, przywożone na moją prośbę przez siostrę) no i mnie znowu wzięło. Jak zaczęłam skręcać, wiklinowe szaleństwo opętało mnie całkowicie i niemal nieodwołalnie (stąd też w sumie kolejna przerwa na blogu). Jedyne, co mnie uratowało, to urlop Lubego (który nawiasem mówiąc skończył się w poniedziałek), który mnie jako tako powstrzymał.
No, ale do rzeczy - jedną z rzeczy, którą "popełniłam", był (jest?) taco-koszyk, być może na owoce.
Twór prostokątno-krzywy, o wymiarach ok. 22 x 38 cm, o głębokości ok 7 cm zaczynał powstawać jako półka do mojej pseudo-komódki (o tym kiedy indziej), ale ostatecznie zaczęłam pleść koszyk. Jak to bez formy bywa, znów wyszedł nieco krzywy, choć tym razem muszę przyznać, że jest lepiej. Te niebieskie rurki to pomalowane starą farbą akrylową - nieudany eksperyment, który ogólnie średnio nadał się do plecenia czegokolwiek, ale szkoda wyrzucić. Przy zakończeniu pocudowałam też trochę z uchwytami, przez co oba są krzywe i do tego do siebie niepodobne. Całościowym efektem byłam nieco przytłoczona, jednak wszystko się zmieniło, kiedy pomalowałam koszyk na lawendowy kolor (dulux, kolory świata, pole lawendy) - nagle stał się ładny! Na tyle ładny, że pokusiłam się o zabawę w wyklejenie dna serwetką i doklejenie wyciętego motywu na boku. Wnętrze dodatkowo jest lakierowane altaxem szybkoschnącym (polecam, lakier akrylowy który praktycznie nie ma zapachu i błyskawicznie schnie).
Ah, i byłabym zapomniała - w ubiegły weekend uczestniczyłam w ślubie kuzyna. W związku z tym, życzenia wypadało zamieścić na jakiejś kartce, więc machnęłam skromną karteczkę w formacie kopertowym (A6) z gołąbkami. Papier to mój ulubiony "papirus", a w środku była wklejka z życzeniami z papieru ecru. Serduszka pochodzą z dziurkacza, zakupionego kiedyś w biedronce ( 3 sztuki za 10 zł zdaje się).